Projekt „Gdzie oni są?” w Megatotalu na dobre i spotkał się z żywym zainteresowaniem i przychylnością Waszą :) Któregoś dnia odezwał się do nas Damian Recław – wyjątkowy pasjonat muzyki. Przysłał nam swoje wspomnienia, które okazały się czymś znacznie większym niż wspominkowy felieton czy wywiad. Poniżej drugi odcinek tego tekstu. Całość obejmie kilka odcinków, które będą publikowane w każdy poniedziałek aż do… ale to już tajemnica ;) Wam życzymy przyjemnej lektury, a panu Damianowi serdecznie dziękujemy.
Narastanie trudności (socjalistycznych) w mojej muzycznej edukacji
Jednak aby szczęście nie było pełne nadawane wówczas audycje muzyczne miały szereg różnych drobnych mankamentów natury technicznej i organizacyjnej, czyli charakterystycznych dla całego PRL-u wad.
Do najważniejszych utrudnień towarzyszących mi w zdobywaniu nagrań z eteru należały: 1) przesuwanie dnia i godziny audycji, 2) częsty brak prądu, 3) zakłócenia na łączach, 4) brak czasu z powodu prac polowych i domowych, 5) nieobecność w domu, 6) brak nośników do nagrywania, 7) zmiana wcześniej zapowiedzianego wykonawcy lub płyty, 8) awarie domowego sprzętu hi-fi, 9) nieznajomość wizerunków wykonawców i okładek płyt, 10) brak niektórych nagrań z powodu spóźnienia się na początek audycji, 11) źle ustawione wskaźniki wysterowania w magnetofonie powodujące przesterowanie i złej jakości zapis nagrań.
Pomimo tych trudności zawsze z ciekawością czekałem na kolejne zapowiadane wcześniej audycje, m.in. na „Muzyczną Pocztę UKF”, „Studio Stereo” czy „Minimax” licząc na płyty, które mnie zainteresują i mi się spodobają. Niestety, w związku z brakiem nośnika do nagrywania często nie mogłem zapisać na taśmie wielu audycji, gdyż nie miałem dostatecznej liczby kaset magnetofonowych. W tym czasie polskie kasety „Stilon” (LN i FF) gorzowskiego CHEMITEXU może nie były tak markowe jak zachodnie np. AGFA, ale i tak nie było ich w dostatecznej ilości na rynku, zwłaszcza począwszy od strajków w sierpniu 1980 r. Ponadto kasety te nie były wcale tanie jak na ówczesne bardzo niskie zarobki, a sytuacja jeszcze się pogorszyła przez galopującą inflację.
Niekiedy też nie mogłem słuchać i nagrywać wielu z audycji, gdyż nie miałem czasu, np. podczas prac polowych, a zwłaszcza od jesieni 1981 r., gdy rozpocząłem naukę w Technikum Wieczorowym w Żorach. Jednak wówczas często pomocnika znajdowałem w młodszym bracie Leszku, który pod moją nieobecność i w moim imieniu nagrywał mi muzykę z wybranej audycji.
W początkowym okresie 1980 r. gdy prowadziłem nagrywanie muzyki w z audycji Polskiego Radia, np. z „Muzycznej Poczty UKF”, zwłaszcza w pierwszym półroczu tego roku, to nie miałem jeszcze opanowanej techniki nagrywania zapowiedzi programu. Z konieczności wówczas dane o wykonawcy i płycie zapisywałem ze słuchu, co przy mojej nieznajomości j angielskiego i „świata rocka” prowadziło często do licznych błędów i zabawnych sytuacji. Przykładowo kiedyś pomyliłem zespół AC/DC z popularną wtedy formacją afrykańską OSIBISA. Koledzy przyszli do mnie słuchać głośnych Australijczyków z usłyszeli OSIBISĘ z płyty analogowej jaką akurat kupiłem w Żorach. Obecnie to OSIBISA byłaby bardziej ciekawym kąskiem dla wymagającego fana jako nieco już zapomniany przedstawiciel afro-rocka, ale wówczas było inaczej.
Później już zawsze byłem przygotowany do odsłuchu i nagrania kolejnych audycji i ich zapowiedzi. Polegało to na wcześniejszym przygotowaniu taśmy i nerwowym oczekiwaniu na włączenie w magnetofonie czerwonego klawisza „rec” (zapis) i czarnego (odtwarzania) „play” w celu dokonania nagrania. Z perspektywy dzisiejszych czasów i ogólnej dostępności muzyki w sklepach, a zwłaszcza w Internecie nie da się zrozumieć tego wielkiego napięcia jakie mi zawsze wtedy towarzyszyło przy słuchaniu ówczesnych audycji muzycznych Polskiego Radia.
To przeżycie, którego nikt nie jest w stanie nam odebrać i porównywalne jedynie z euforią jaka towarzyszy ludziom zdobywającym coś przy wielkim emocjach, np. alpinistom podczas wejścia na szczyt górski itp. Tej właśnie emocji pozbawiona jest muzyka obecnie, nie tyle może muzyka, co jej sposób jej zdobywania. W czasach mojej młodości jak ktoś chciał mieć dobrą upragniona płytę, to albo musiał sobie ją kupić, albo nagrać z radia. Aby dokonać tego ostatniego musiał się sporo natrudzić, aby znaleźć odpowiednią audycję i wyłowić z niej niekiedy po długim czekaniu upragniona płytę. Dzisiaj wystarczy poprawnie wpisać nazwę wykonawcy i tytuł do programu P2P i spokojnie czekać. Muzykę było wówczas trudniej zdobyć, więc uważano ją za wartościowszą.
Prezentacja płyt w radio miała to do siebie, że nie znało się okładek udostępnianych w eterze płyt. Stąd, gdy wiele lat później kupowałem płyty słuchane i nagrywane niegdyś w audycjach radiowych, to z reguły zaskoczony byłem wyglądem okładek niby znanych mi albumów.
Muzycznego skryby początki czyli nie ma to jak buchalteria
Wzorem jednego z kolegów, którego zresztą bardzo nie lubiłem, wszystkie informacje dotyczące muzyki, w tym prezentacji w radio zapisywałem w specjalnie przygotowanych zeszytach formatu B5. W wypadku audycji radiowych schemat notatek wyglądał następująco: 1) data, 2) nazwa audycji, 3) prowadzący, 4) wykonawca, 5) tytuł płyty, 6) spis utworów, 7) ewentualne komentarze, 8) informacja o zapisie na kasecie.
W zeszytach tych odnotowywałem także: 1) dane o moim sprzęcie audio, 2) nabytkach płyt winylowych, 3) informacje dotyczące nagrań dokonanych z płyt wypożyczonych od Kolegów, 4) informacje o płytach i wykonawcach przepisane z wypożyczonych od Kolegów gazet, 5) spisy płyt i nagrań po każdym roku kalendarzowym, 6) zestawienia ulubionych wykonawców przygotowywane raz na jakiś czas.
Nie zawsze jednak te notatki prowadziłem tak jak sobie sam to założyłem, a także nie zawsze regularnie. Tym nie mniej z lat 1980-1981 jest to ok. 1/3 zeszytu B5, a więc całkiem sporo. Dzięki wtedy banalnym, a obecnie unikalnym zapiskom, dzisiaj jestem w stanie odtworzyć pewne szczegóły z ówczesnego mojego życia radiowego i muzycznego. Przykładowo ciekawe są zestawy i tłumaczenia płyt nadawanych w audycji „Katalog Nagrań”, a także np. różnego rodzaju zestawienia.
Pod koniec 1981 r. w jednym z programów radiowych podano wyniki zestawień muzycznych polskiej i zachodniej muzyki na rynku polskim. W poszczególnych kategoriach zwycięzcy wyglądali następująco: najlepszy zespół: w kraju – PERFECT, za granicą – ELECTRIC LIGHT ORCHESTRA; najlepszy przebój: w kraju: BUDKA SUFLERA – Za ostatni grosz, za granicą – BUDGIE – Time To Remember; płyta roku: w kraju: MAANAM – „Maanam”; za granicą: ELECTRIC LIGHT OR-CHESTRA – „Time” itd.
W tym zestawieniu na pewno najciekawsze dla ówczesnego fana muzyki były wyniki na najlepszą audycje muzyczną Polskiego Radia. Wynik tego zestawienia przedstawiał się następująco: 1) „Radiokurier”, 2) „Muzyczny Ekspres i Rezonans”, 3) Programy lokalne, 4) „Studio Stereo” sobotnie, 5) „Minimax”.
Jak to Koledzy mieli na mnie zły wpływ
Trudno mówić o wielkim wpływie prezenterów radiowych na także moje wątłe wówczas gusta muzyczne nie uwzględniając naprawdę wpływowe postacie w moim świcie – czyli Kolegów z mojego środowiska w zbliżonym do mnie wieku. Młody nieukształtowany człowiek jak mało kto ulega bowiem autorytetom i środowisku w jakim wyrasta.
W młodości muzyką fascynowaliśmy się wszyscy, tj. wszyscy moi ówcześni koledzy. Niektórzy byli w tej fascynacji pionierami, inni dopiero się zainteresowali muzyką później – ja należałem do tej ostatniej grupy. W każdym razie bycie fanem czegoś w tamtych czasach było czymś charakterystycznym dla mojego pokolenia. Internetu i komputerów nie było, bo wynalazki te jeszcze nie istniały lub rodziły się w bólach, stąd młodym pozostawała tylko muzyka i marzenia o własnym hi-fi.
Oczywiście gusta muzyczne moich Kolegów były różne i były niezależne od wykształcenia, np. znani mi chłopcy z zawodówek słuchali DSCHINGIS KHAN a parę lat później Ci znani mi ze studiów czuli się spełnienie przy KAJAGOGO. Trudno powiedzieć co było gorsze dla ich niewinnych młodych umysłów? Maksymalnie kiczowaty zespół dyskotekowy, czy wygładzony do bólu syntezatorami typowy dla dekady lat 80. zespół pop.
Najwcześniej muzyką rockową zainteresował się mój o rok młodszy kuzyn Franciszek K. Początkowo był to chłopiec jak każdy inny, czyli lubiący disco i zbierający pocztówki dźwiękowe z BONEY M. i AFRICKIEM SIMONE. Jednak gdy na jesieni 1979 r. poszedł do upragnionego liceum plastycznego w Bielsku Białej zmienił swoje gusta do nie poznania – przynajmniej ja nie mogłem zrozumieć tej przemiany. Nagle (a było to gdzieś na przełomie 1979/1980 r.) zaczął mówić że muzyka disco to synonim złego smaku itp., i że odtąd dobrymi wykonawcami są – i tu wymieniał mi wykonawców o jakich nigdy wcześniej nie słyszałem.
Tamtejsi chłopcy uważający się za elitę, przynajmniej licealną, i najczęściej pochodzący z dobrych domów pogardzali muzyką dla mas i jako młodzież podążająca z duchem czasu uświadomili mu, że słuchanie BONEY M. itp. jest „wieśniactwem” w czystej postaci, a muzyce liczy się tylko rock – tutaj mieli na myśli głównie rock progresywny.
Stąd gdy pewnego dnia na początku 1980 r. mój Kuzyn przyniósł mi do posłuchania kasetę magnetofonową WISKORD Szczecin C-60 z nowymi nagraniami, to zamiast kolejnej porcji przebojów usłyszałem fragmenty koncertu „Bursting Out” zespołu JETHRO TULL byłem w ciężkim szoku. Jak można słuchać czegoś takiego, takiego dziwnego, mało melodyjnego i irytująco głośnego? Równie nieswojo poczułem się przy próbie przekonania mnie do płyty „Tormato”, jednej z najnowszych wówczas płyt zespołu YES, którą jakimś cudem miał jeden z chłopców z Bielska, czy do albumu „…And Then There Were Three…” grupy GENESIS. Moje nastawienie do tych klasyków rocka uległo zmianie dopiero po pewnym czasie, wszak trudno przesiąść się z Krawczyka i Jarockiej na EMERSON LAKE & PALMER.
Drugą osobą, która wpłynęła w tym czasie na ukształtowanie się moich gustów muzycznych był Eugeniusz K., jeszcze jeden chłopak z zawodówki w Żorach, a wcześniej uczeń technikum mechanicznego w Rybniku. Jako tzw. spadochroniarz jakich później także wielu widziałem zwłaszcza na studiach był osobą zagubioną w nowym środowisku. Jakoś tak wyciągnąłem do niego pomocną dłoń co zaowocowało szkolną przyjaźnią w trzeciej i ostatniej klasie szkoły zawodowej. W przeciwieństwie do typowych chłopców z zawodówek nie słuchał muzyki disco czy hard rocka np. zespołu UFO, a lubił wszystkich tych, których dzisiaj określilibyśmy klasykami rocka lat 70., np. zespoły LED ZEPPELIN i KING CRIMSON.
Pewnego razu zaprosił mnie do siebie do domu w Rybniku, gdzie puszczał mi na swoim magnetofonie szpulowym UNITRA-ZRK ZK145 nagrania obu wspomnianych zespołów tłumacząc przy okazji wybitność płyt w rodzaju „In The Cort of The Crimson King” i nagrań w rodzaju „Stairway to Heaven”, a także albumów zespołu PINK FLOYD np. „The Dark Side Of The Moon”. Byłem w szoku. to był dla mnie świat równoległy o jakim wówczas nie miałem pojęcia. To był całkowicie inna muzyka niż dzieła zespołu ERUPTION czy SUZIE QUATRO, którzy byli nawet w tym czasie na koncertach w Polsce. W dowód przyjaźni Eugeniusz podarował mi wówczas wycinki z gazety „Razem” z plakatem przedstawiającym grupę LED ZEPPELIN i opis historii zespołu KING CRIMSON.
Pewną rolę w tym okresie odegrał także jeszcze jeden mój kolega ze szkoły zawodowej Adam W. mieszkający w Żorach. Początkowo odgrywałem od niego repertuar dyskotekowy, ale pod wpływem kolegów także on zaczął zmieniać upodobania muzyczne. W ten to sposób pewnego dnia pod koniec lata 1980 r. zamiast nagrań DEMISA ROUSSOSA słuchaliśmy albumu PETERA GABRIELA „Peter Gabriel III” i dziwiliśmy się zachwytom prezenterów muzycznych Polskiego Radia nad nagraniem Biko (bo było politycznie wówczas i dzisiaj na czasie – ciemiężenie Czarnoskórych). Nieco później Adam zaskoczył mnie posiadaniem całej dyskografii zespołu PINK FLOYD co było możliwe dzięki temu, że przegrał ją z oryginalnych płyt analogowych od jednego ze swoich sąsiadów.
Trudne dobrego początki, czyli moje pierwsze doświadczenia z radiem
Na początku mojej przygody ze słuchaniem muzyki z radia (w 1980 r.) nigdy nie wiedziałem, co, gdzie i kiedy mam nagrywać, gdyż byłem zupełnym dyletantem jeżeli chodzi o „polowanie” na płyty w audycjach muzycznych Polskiego Radia. Najczęściej słuchałem wtedy przypadkowo znalezionych audycji i nagrywałem taka muzykę jaką w nich prezentowano.
Jedną z takich audycji było „Studio Wawel” emitowane w lokalnym paśmie z Krakowa o bardzo złej jakości sygnału. Audycja ta prowadzona była przez Antoniego Mleczkę i była typowym „koncertem życzeń”, stąd obok przebojów Z. SOŚNICKIEJ prezentowano tutaj także utwory PINK FLOYD np. One Of These Days. Szumy nie były mi wtedy aż tak straszne, więc z zawziętością śledziłem każdą audycję i wyławiałem z niej co lepsze kawałki.
Podobnie przypadkowych nagrań dokonywałem też w audycjach ogólnopolskich, głównie w Programie III PR. W audycjach „W tonacji Trójki”, „Muzyczna poczta UKF” i „Zapraszamy do Trójki” nagrałem m.in. następujące pojedyncze utwory:
Telegram – NAZARETH, Starstruck, – RAINBOW, Black Rose – THIN LIZZY, ’39 – QUEEN, Pictures At Home, – DEEP PURPLE, If You Realy Want To Be My Friend, – THE ROLLING STONES, Voodoo Child – JIMI HENDRIX, Exiles – KING CRIMSON, Behind My Camel – THE POLICE, Closet Chronicles – KANSAS, Season Of The Witch – VANILLA FUDGE, The Green Manalishi – FLEETWOOD MAC, The Vigil – BLUE OYSTER CULT, The Zoo – SCORPIONS, Babooshka – KATE BUSH, Hanging On The Telephone – BLONDIE, My Sweet Lord – GEORGE HARRISON, A Whiter Shade Of Pale, Whaling Stories – PROCOL HARUM, Restrictions – CACTUS, Bounty The River – STYX, Persephone – WISHBONE ASH, Big Swifty – FRANK ZAPPA, Rendezvous 6:02 – U.K., Supper’s Ready – GENESIS, Parents – BUDGIE.
Z kolei w audycji „Powtórka z rozrywki” nagrałem wybrane utwory zespołu URIAH HEEP, m.in. Look at Yourself, July Morning, Easy Livin, T. REX, MUD itp., a także kompozycję Bolero zespołu COLOSSEUM.
Nagrań pojedynczych utworów dokonywałem także w audycjach stereofonicznych nadawanych w Programie IV, m.in. Stargazer – RAINBOW, Epitah – KING CRIMSON, Hotel California, – THE EAGLES, Close To The Edge – YES, Stratosfear – TANGERINE DREAM, Computer Love – KRAFTWERK, Another Brick In the Wall, Hey You – PINK FLOYD, Call Me – BLONDIE.
O każdym z tych nagrań mógłbym coś napisać, gdyż z każdym wiążą się jakieś moje wspomnienia, np. co mówił spiker, lub co wtedy odczuwałem, albo w jakich okolicznościach je nagrałem. To dość długa opowieść i na pewno przekraczająca ramy tego opracowania, więc z konieczności opowiem tylko o kilku charakterystycznych przypadkach.
Kompozycja One Of These Days zespołu PINK FLOYD była pierwszym samodzielnym nagraniem jakiego dokonałem w życiu z radia (pierwszym nagraniem w ogóle była ścieżka dźwiękowa z filmu „King Creole” z ELVISEM PRESLEYEM nagrana przez mikrofon na magnetofonie Thompson w 1979 r.). Nagranie to jest dość nietypowe, ale dla mnie wówczas wydawało się czymś charakterystycznym dla tej grupy. Nie mogłem się później nadziwić, że PINK FLOYD nie gra zakręconego hard rocka, a subtelnego progresywnego rocka. W tym czasie w radio na okrągło prezentowano nagrania z albumu „The Wall” a zwłaszcza utwór „Another Brick On The Wall Vol. 2” co tym bardziej komplikowało sprawę, bo to także była nietypowa dla klasycznego PINK FLOYD kompozycja i płyta.
Utwór Telegram z płyty „Close Enough for Rock ‘n’ Roll” (1976) grupy NAZARETH należy raczej także do nietypowych niż typowych produkcji tego szkockiego kwartetu. Zanim udostępniono go w radiu spiker ostrzegał, że teraz zostanie zaprezentowany zespół NAZARETH ze skomplikowaną formalnie kompozycją „Telegram” złożona z kilku części. I faktycznie, Koledzy, którzy nie słyszeli tej audycji nie chcieli wierzyć że na końcu jest tak piosenkowo i uważali, że nagrałem kawałek jakiejś innej audycji. Tutaj dodam, że pewien wpływ na moją ówczesną fascynację grupą NAZARETH miał jeszcze jeden mój kuzyn z Bzia, Bogdan K., który kupił na bazarze w Katowicach piracką wersję kasety z albumem tej grupy „No Mean City” i często ja puszczał przez wystawione przez okno głośniki. Mnie osobiście najbardziej podobała się okładka tej płyty, bo muzyka tego zespołu poza nagraniem Telegram raczej do mnie nie przemawiała – ani wówczas, ani obecnie.
Z kolei z nagraniem Stargazer zespołu RAINBOW wiąże się takie moje wspomnienie. W pewien jesienny pogodny dzień 1980 r. wraz z Ojcem zbijałem klatkę dla królików na naszym podwórzu. Nagle niespodziewanie przyjechał do mnie wspomniany już przeze mnie mój kuzyn Franciszek K. na rowerze i zadyszanym głosem powiadomił mnie, że w jednej z audycji zapowiedziano prezentację utworu Stargazer zespołu RAINBOW z płyty „Rainbow-Rising” (1976). Przerwałem więc pracę przy króliczej klatce i szybko pobiegłem z nim do pokoju gościnnego na dole domu rodzinnego aby włączyć radio („Kleopatrę”), magnetofon („tapeciaka”) i dokonać zapisu tego upragnionego przez Nas nagrania. Było to nagranie które także mój kuzyn usłyszał po raz pierwszy w internacie bielskiego liceum a którego nijak nie szło w inny sposób zdobyć.
Z kolei utwór If You Realy Want To Be My Friend zespołu THE ROLLING STONES z albumu “It’s Only Rock’n’Roll” (1974) należał do najbardziej znienawidzonych przez moich Kolegów, gdyż tak bardzo mi się podobał, że grałem go przy każdym naszym spotkaniu I przy każdej nadarzającej się okazji. Robiłem to tak często, że taśma w tym miejscu, gdzie było to nagranie (podobne jak pochodzące z tej samej płyty nagranie Time Waits for No One) całkowicie się skasowała na skutek zbyt częstego odtwarzania.
Do moich ulubionych należały też dwa niepokojące nagrania: Season Of The Witch z płyty „Renaissance” (1968) amerykańskiego klasyka psychodelicznego rocka grupy VANILLA FUDGE oraz kompozycją The Green Manalishi z rzadkiego singla nieodżałowanego geniusza gitary PEERA GREENA, lidera zespołu FLEETWOOD MAC w jego bluesowym wcieleniu. Dzięki tym utworom bardziej zacząłem się fascynować się bardziej nietypowym eksperymentalnym brzemieniem, czego konsekwencją w bliżej lub dalszej przyszłości stało się moje zamiłowanie do różnego rodzaju rocka awangardowego, np. THE RESIDENTS, HENRY COW itp.
Damian Recław
ciąg dalszy nastapi…
<< przeczytaj pierwszy odcinek
————————————————————————————————————————————
O Autorze
O sobie mogę powiedzieć, że udało mi się zrealizować wiele z tego co w młodości planowałem. Skończyłem studia historyczne na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach (1989), studia podyplomowe z zakresu muzealnictwa na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie (1993), pracowałem w kilku szkołach, a od 1988 r. pracuję w Muzeum w Gliwicach. Od 2003 r. jestem kierownikiem Działu Historii i dokumentacji Mechanicznej, a także kierownikiem Zamku Piastowskiego i redaktorem wydawnictw naukowych Muzeum. Prywatnie interesuję się kulturą popularną a zwłaszcza muzyką i filmem.