Motorhead – Motorizer

motorhead / motorizer [2008]

W PORTRECIE DORIANA GRAYA Oscar Wilde opisuje historię młodzieńca, który w przedziwny sposób przez wiele lat zachowuje młodość, podczas gdy jego otoczenie starzeje się zgodnie ze wszystkimi prawami natury, fizyki i chemii.

Równie osobliwie wygląda przypadek Lemmy’ego, który pomimo 63 lat na karku daje czadu tak, że większość dzisiejszych młodzieniaszków z gitarami nie dałoby rady dotrzymać mu kroku na scenie nie mówiąc już o występach zakulisowych. Jak sam przyznał, członków zespołu dobiera nie tylko pod kątem umiejętności ale i wytrzymałości na działanie alkoholu.

Lemmy to fenomen natury, żywa skamielina, która jakimś cudem dotrwała do naszych czasów z lat sześćdziesiątych. Jak wtedy tak i teraz dla Lemmy’ego rockandroll to zabawa na całego, koniecznie przy użyciu substancji niedozwolonych osobom do lat 18 albo wręcz zabronionych w ogóle i najlepiej w licznym towarzystwie młodych wiekiem przedstawicielek płci przeciwnej. Że co, że teraz też tak robią? No tak, tylko że on tak z pełną mocą jedzie od czterdziestu lat. Jak mówią w alkoholu wypitym przez Lemmy’ego Batory może by nie popłynął, ale by się zabujał.

Wszystkie wielkie gwiazdy lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych a nawet osiemdziesiątych to emeryci, którzy wydają już tylko składanki, koncertują rzadko, wolą niańczyć wnuki i liczyć kasę niż ruszyć w trasę i imprezować kilkanaście tygodni albo i miesięcy non-stop. A Lemmy opróżnia kolejnego Jacka Danielsa, nagrywa kolejną płytę i daje czadu.

Czy ten tekst nie brzmi trochę jak pochwała wyjątkowo niezdrowego trybu życia? Może, ale to bardziej zachwyt nad energią, niespożytymi możliwościami twórczymi i wiernością ideałom. A! No tak, to miała być recenzja.

Co do samej płyty, to na 24 z kolei wydawnictwie zespół jedzie nadal z tą samą prędkością zwalniając ze dwa, może trzy razy dla nabrania oddechu albo dla wzięcia łyka: Mikkey nabija z częstotliwością młota pneumatycznego, Phil do tego rytmu grzeje struny aż iskry lecą a Lemmy basem rozwala bebechy. Czyli jak zwykle. O głosie nie piszę, bo wiadomo.

Najbardziej melodyjny kawałek na płycie to English Rose, który jest tak melodyjny, że w odniesieniu do całości twórczości Motorhead można by nawet nazwać go romantycznym. Nie jest na szczęście tak romantyczny, by komuś przyszło do głowy umieszczać go na składaku typu best moods czy nawet best rock ballads. To po prostu kawał mięcha, tyle, że wolniejszy.

I tyle recenzji. To Motorhead w czystej postaci. Kwintesencja rockandrolla w najwyższej formie. Słowa tu nic nie dadzą.

Na końcu powieści Oscara Wilde’a Dorian Gray staje przed tytułowym portretem. Widnieje na nim on sam przedstawiony jako zgrzybiały starzec. W jednym momencie następuje przemiana: namalowany Dorian Gray powraca do postaci, jaka została uwieczniona na początku a żywy zamienia się w starca. Mam nadzieję, że jeśli Lemmy ma jakiś układ z siłami nieczystymi i przyjdzie nań chwila spłaty zaciągniętych długów, to nie zacznie zawodzić jak Mietek Szcześniak.