Gdzie oni są? Robert Matera

Kilka lat temu Kasia i Artur Szuba postanowili zatrzymać w kadrze pamięci ludzi i wydarzenia muzyczne lat osiemdziesiątych. Pociągnęli za języki swoich znajomych, wśród których znalazły się postaci ważne dla polskiej muzyki wówczas i dziś. Tak powstał cykl wywiadów traktujących o muzyce tamtych lat, a zatytułowanych razem “Gdzie oni są?” Miała z tego materiału powstać książka, ale różne względy uniemożliwiły jej wydanie. Całość, po latach, po raz pierwszy światło dzienne ujrzy w megaZinie dopiero teraz. Stąd wiele faktów, informacji i zapowiedzi jest już dziś nieaktualna. Postanowiliśmy je jednak zachować, by pokazać kontekst tych wszystkich rozmów.

Wywiad zamieszczony poniżej to demo właściwego tekstu, który po redakcji i aktualizacji znajdzie się w książce “Gdzie oni są”, której wydanie sfinansowane zostanie przez Fanów MegaTotal.pl. Jeśli chcesz być jednym z nich, kliknij tutaj.

Robert „Robal” Matera, Dezerter

robert_matera_page

W latach 80 Polska nie wyglądała zbyt ciekawie. I nie chodzi mi tylko o sytuację polityczną. Żyło się ciężko, było szaro i smutno. O wszystko trzeba było zadbać samodzielnie i wymagało to sporo zachodu.

Jeśli kogoś interesowała muzyka – tak jak mnie, już na samym początku napotykał na dwa podstawowe problemy: jak zdobyć nagrania punk rockowe i na czym można by ich posłuchać. Przewijanie taśm na magnetofonach szpulowych było udręką, a „kaseciaki” dopiero zaczynały zdobywać popularność. Nie było oczywiście płyt CD – były winyle… Mieszkałem na Żoliborzu i najważniejszym źródłem płyt była dla mnie giełda na Wolumenie. Pośród kolekcjonerów rocka (teraz myślę, że mogli to być „fani rocka”), pojawiali się tam dziwnie wyglądający goście posiadający takie rarytasy jak Sex Pistols, Vibrators czy Discharge. Ponieważ płyty były dosyć drogie, to po zakupie natychmiast przegrywałem je na taśmę i na następnej giełdzie wymieniałem na inną. Ten patent był często stosowany także przez innych, więc winyle były zużyte i ostro trzeszczały, ale nikomu to nie przeszkadzało. Najważniejsza była muzyka i energia jaką ze sobą niosła, a nie jej słaba jakość. Początkowo interesował mnie wyłącznie angielski punk rock (Damned, Clash, UK Subs), z czasem pojawiły się też amerykańskie: Ramones, Dead Kennedys czy Fugazi.

Myślę, że kiedyś punkowcy bardziej identyfikowali się z muzyką której słuchali, ale raczej nie określaliśmy się mianem „fanów”, a już na pewno nie mianem „fanów rocka”. Rock był dla nas konsumpcyjną muzyka rozrywkową. Szczególnie w polskim wydaniu. Sądzę, że każdy punkowiec widział wyraźną różnicę pomiędzy Kryzysem a np. Perfectem. Szukaliśmy w muzyce czadu, autentycznej energii i treści mówiących wprost o życiu i sprawach, które nas otaczają.

Z pewnością chcieliśmy się wyróżniać, a muzyka punk rockowa różniła się bardzo od tego, co dotychczas można było usłyszeć w radiu. Z tłumu wyróżniał nas też wygląd. Sami robiliśmy sobie ubrania czy paski nabijane ćwiekami. Koszulki oblewaliśmy chlorem, dzięki temu tworzyły się ciekawe wzory, popularne były też szablony… Podobnie postępowało się ze spodniami. Ja chodziłem w spodniach z dużą ilością suwaków wszytych w różnych miejscach. Bardzo popularne były znaczki zespołów. Początkowo robiliśmy je sami, a dopiero później jeden z naszych kolegów założył firmę, taką mini fabryczkę znaczków punkowych…

W tamtych czasach wystarczyło założyć nietypowe spodnie i koszulkę z jakimś nadrukiem i już wzbudzało się sensację wśród przechodniów. Normalni ludzie patrzyli na nas z przestrachem, a czasem agresją. Mieliśmy nastroszone włosy, a ja nawet przez pewien czas ufarbowane na biało. Naturalną konsekwencją naszych fascynacji muzycznych było założenie zespołu. Dzięki temu mogliśmy grać koncerty, spotykać się z ludźmi myślącymi i wyglądającymi podobnie do nas. Muzyka dawała możliwość oderwania się od szarej rzeczywistości i stworzenia sobie alternatywy. Ważne było to, że grasz i że ludzie przychodzą cię posłuchać.

System, w którym żyliśmy, stawiał punk rocka na marginesie. Owszem były festiwale – Jarocin czy np. Róbrege. Przez niektórych traktowane jako wentyl bezpieczeństwa, ale generalnie punk był kanalizowany. Nie było np. polskich wydawnictw punkowych. Monopol na rynku miał Tonpress, który wydawał co jakiś czas jakąś składankę… My wydaliśmy swoją pierwszą długogrającą płytę dopiero w 1987 roku i to nie w Polsce, a w USA („Underground Out Of Poland”).
Ogólnie, wspominam tamte czasy jako niezłą zabawę w atmosferze ogólnego sprzeciwu wobec absurdalnej rzeczywistości.

Foto archiwum