Gdzie oni są? Krzysztof Jaryczewski

Kilka lat temu Kasia i Artur Szuba postanowili zatrzymać w kadrze pamięci ludzi i wydarzenia muzyczne lat osiemdziesiątych. Pociągnęli za języki swoich znajomych, wśród których znalazły się postaci ważne dla polskiej muzyki wówczas i dziś. Tak powstał cykl wywiadów traktujących o muzyce tamtych lat, a zatytułowanych razem “Gdzie oni są?” Miała z tego materiału powstać książka, ale różne względy uniemożliwiły jej wydanie. Całość, po latach, po raz pierwszy światło dzienne ujrzy w megaZinie dopiero teraz. Stąd wiele faktów, informacji i zapowiedzi jest już dziś nieaktualna. Postanowiliśmy je jednak zachować, by pokazać kontekst tych wszystkich rozmów.

Krzysztof Jaryczewski, pierwszy i do dziś najważniejszy frontman Oddziału Zamkniętego

jary_page

Lata 80. – twoje pierwsze skojarzenie.

Stan wojenny, Solidarność, pierwsza płyta OZ…

A co ty robiłeś w latach 80.?

W 1979 roku założyłem zespół, który później nazwałem Oddział Zamknięty. Graliśmy przez pierwszą połowę lat 80., no a później, jak wszyscy wiedzą, przestałem w nim występować.

Jakiej muzyki słuchałeś?

Mój brat, Zbyszek Jaryczewski, grał w latach 60. w zespole Dzikusy. To właśnie on i drugi mój brat, Andrzej, przynosili mi bardzo dużo różnej muzyki, od rocka do muzyki czarnej czy jazzowej. Słuchałem Hendrixa, Animalsów, Zeppelinów, a z czarnej muzyki przede wszystkim Stevie Wondera, The Commodores, Earth Wind And Fire. Było tych zespołów bardzo dużo, nie sposób teraz je wszystkie wymieniać. To, gdzieś tam, non stop się przewijało. Natomiast później słuchałem już tylko rocka.

Skąd w tobie samym potrzeba wyjścia na scenę?

Już ktoś kiedyś zadał mi podobne pytanie. Nie potrafiłem na nie odpowiedzieć, tak jest i teraz. Może z nieśmiałości? Jeśli chciało się coś ważnego wyrazić, powiedzieć, to może bezpieczniej było zrobić to za pomocą muzyki? Nie wiem.

A nie jest to konsekwencją tego, że byłeś fanem muzyki, że była ona dla ciebie czymś ważnym?

Oczywiście, to też. Moi bracia są ode mnie starsi o dziesięć i czternaście lat, w związku z tym, kiedy dorastałem, nauka słuchania tej muzyki szła w parze z nauką chodzenia czy mówienia. Nigdy nie planowałem tego, że zostanę muzykiem, tak po prostu wyszło.

Dla kogo grałeś? Jacy byli twoi fani?

Grałem przede wszystkim dla swoich rówieśników. Dla ludzi, z którymi się spotykałem na osiedlu, w szkole, jeździłem na jakieś tam obozy. To było dla nich i do nich. Do ludzi, którzy odczytywali w tych tekstach to znaczenie, jakie ja im nadawałem. Nie bawiłem się w jakąś pseudopoezję. Pisałem o tym co widzę, co czuję i co dzieje się wokół mnie, a więc i wokół nich.

Nadal jesteś związany ze sceną, grasz dla kolejnego już pokolenia słuchaczy, śpiewasz im o tym samym?

Podczas tegorocznego koncertu na “Kotan Day” w Warszawie zaśpiewałem piosenkę, która mówi o tym co się dzieje teraz, w obecnej chwili. Pokusiłem się o pisanie o tym co dzieje się na świecie, nie tylko wokół mnie, ale jak najbardziej staram się opisywać teraźniejszość i problemy obecnych ludzi. Nigdy nie wymyślałem rzeczy niestworzonych, raczej opisywałem rzeczywistość, która mnie otacza. Włączając kablówkę, w wiadomościach nie słyszy się nic innego, jak wojny, rozboje i szerzące się na świecie zło. W telewizji już nie ma dobrych wiadomości. Można zwariować, pięćdziesiąt różnych dzienników, a gdzie nie przełączysz, sama masakra. Przed laty też był dziennik [śmiech]. Gadali w kółko to samo. Telewizja była czarno-biała pomimo tego, że telewizory były kolorowe. Było szaro, nudno i monotonnie.

Pamiętasz jakąś historyjkę obrazującą fanów lat 80.?

Przychodzi mi teraz do głowy taka historyjka związana ze Szczecinem. Kilka razy mieliśmy przyjemność wystąpić właśnie w tym mieście i stanowczo stwierdzam, że bardzo podobają mi się tamtejsze dziewczyny. Zawsze mówiłem chłopakom z zespołu, że dziewczyny ze Szczecina są bardzo zadbane, zawsze ładnie ubrane i generalnie mi się podobają. Pamiętam, że jeszcze przed ukazaniem się pierwszej płyty graliśmy koncert w amfiteatrze i ku naszemu ogromnemu zaskoczeniu ludzie śpiewali razem z nami całe piosenki. To było coś niesamowitego, bo jeszcze wtedy nie mieliśmy oficjalnie zarejestrowanego żadnego nośnika, żadnej kasety, ani płyty, a oni dokładnie znali wszystkie teksty. To był 1981 rok, czyli rok przed ukazaniem się naszego pierwszego krążka. Wtedy bardzo dużo koncertowaliśmy i ci ludzie, żeby te piosenki znać, musieli je podczas tych występów nagrywać.

Czym w tamtych czasach była dla ciebie radiowa “Trójka”?

Bardzo opiniotwórczą rozgłośnią, m.in. dzięki Markowi Niedźwieckiemu, który z reguły grał dobrą muzykę. Mówię z reguły, bo o gustach się nie rozmawia i ja pewnie miałbym inne zdanie, ale najważniejsze u niego było to, że stawiał na muzykę, w której coś się dzieje. Nie było, tak jak dzisiaj, pięćset stacji radiowych, była jedna, a w niej jedyna lista przebojów. Dla młodzieży była tylko “Trójka”.

Twoje najbliższe plany?

Kończę właśnie swoją drugą solową płytę. Pierwszą nagrałem jako Jaryczewski Band w 1991 roku, ale przeszła, niestety, bez echa. Myślę, że było to konsekwencją moich problemów zdrowotnych. Natomiast teraz kończę drugą, do udziału w której zaprosiłem mnóstwo ciekawych gości – Pawła Kukiza, Artura Gadowskiego, Zbyszka Hołdysa i Janka Borysewicza, także moich braci, o czym zawsze marzyłem. Tą płytą chciałbym zamknąć te 5 lat, od kiedy zmieniłem całkowicie swoje życie. Był to taki okres, w którym wydarzyło się wiele dobrych rzeczy, m.in. dwoje dzieci mi się urodziło. Można powiedzieć, że spotkał mnie ogrom szczęśliwości. Sądzę, że sporą ciekawostką będzie na tej płycie utwór ze starego repertuaru OZ p.t. “Obudź się”, która została nagrana z raperami.

Planujesz trasę koncertową promującą ten krążek?

Na pewno, z tym, że na razie skupiam się nad wydaniem tej płyty. Rozmawiałem z wieloma dużymi koncernami, ale jak okazało się, że rozmowy są o wszystkim, tylko nie o muzyce, to podziękowałem. Wydawcą będzie niezależna wytwórnia, której nazwy wolę na razie nie zdradzać. Jak będę miał płytę w ręku, będę myśleć o pojechaniu z nią w Polskę.

Dziękuję za rozmowę.